Z warszawskiego Schroniska na Paluchu po siedmiu latach wolontariatu zostałem wyrzucony pod fałszywym pretekstem „godzenia w korzystne imię schroniska", zaś w istocie za to, że broniłem przed uśpieniem psa, których gryzł wszelkich oprócz mnie.
Benito, bo o nim tu mowa, to pies, który faktycznie pogryzł kilku swoich wolontariuszy z grupy Pomarańczowi tak konkretnie, że reszta bała się go panicznie i wnioskowała o uśpienie psa. A był w istocie zwykłym psem, którego wystarczało nie wkurzać, by wszystko było w porządku.
Cztery lata bawiłem się z tym psiakiem, chodziłem na spacery, do weterynarza, sam wykonywałem przy nim niepokaźne zabiegi weterynaryjne, grzebałem w misce, gdy jadł, zabierałem mu zabawki i nigdy nawet na mnie warknął.
Jednak właściwie nowoczesnanie z tym psem było ponad siły i rozum jego wolontariuszy. Moim zdaniem wskutek lenistwa, tchórzostwa i niechlujstwa schroniskowych behawiorystek zaniedbano szkolenie ludzi i terapię psa, który źle znosił schronisko i to doprowadziło do pogryzień.
Gdy o tym napisałem, dyrektor Strzelczyk wyrzucił mnie z wolontariatu, naruszając moje konstytucyjne prawo do swobody wypowiedzi. Dlatego generalnie nie lubię pracować z ludźmi. Bo źle mi się współpracuje z tchórzami, zakompleksionymi szujami, głupcami, ludźmi z zawiści podkładającymi świnię lub rozpowszechniającymi bzdurne plotki.
A taka jest większość naszego podłego gatunku. To film pokazujący, jakim „groźnym" psem był Benito. Bawiłem się z tym psem cztery lata, a nigdy na mnie nie warknął. Jego wolontariusze popełniali przy nim kardynalne błędy, na przykład gdy nie przepracowawszy z nim obrony zasobów pozwolili, żeby zabrał do boksu piłkę, której potem zaczął przed nimi bronić i nie wpuścił ich do boksu.
Wejść trzeba było koniecznie - była zima, trzeba było ubrać psa w kubrak, bo był chudy i wyjątkowo źle znosił mrozy. Poprosili mnie o pomoc, wyprowadziłem psa z boksu i można go było ubrać w kamizelkę. A nie był to pies, którym się stale opiekowałem, po prostu się lubiliśmy.
I tacy „wolontariusze" decydowali potem o losie psa i jego prawie do życia. Wciąż zajmuję się tylko psami w schroniskach, w najtrudniejszym dla nich środowisku, gdzie poddawane są bezustannemu stresowi.
Ludzie głównie nie orientują się, iż pies w schronisku zachowuje się w głównej mierze inaczej, niżeli w domu, jest bardziej nerwowy, podekscytowany, skłonny do zachowań zadziornych lub lękowych. Zwierzęta są tutaj tak naprawdę same, bo choćby jeśli przebywam z nimi godzinę dziennie trzy razy w tygodniu, to (uwzględniając obecność innych wolontariuszy) 90% czasu spędzają w samotności, pozbawione kontaktu z ludźmi, w ciasnym boksie.
Zdarza się, że permanentny stres, jakiemu są poddawane, powoduje eskalację zachowań zadziornych, co z kolei wzbudza w ludziach strach i takie psy stają się jeszcze bardziej osamotnione i izolowane. To dodatnie sprzężenie zwrotne – im gorzej, tym gorzej.
Równię pochyłą i zjazd może przerwać tylko kontakt z człowiekiem, który zaakceptuje ryzyko pogryzienia i zbliży się z takim psiakiem. Mam do tego smykałkę, wiem, bo nie natrafiłem jeszcze na psa, z którym bym się nie zaprzyjaźnił.
A w moim twardym sercu ma swoje miejsce jeszcze i te ponad 50 psów, które pozostawiły głębokie ślady na moich rękach i nogach, ślady po ich zębach i moich błędach. Ta książka dedykowana jest z reguły dla takich ludzi jak ja – ludzi zajmujących się psami w schroniskach, w dodatku tymi psami, do których nikt inny nie chce się zbliżyć, których ludzie się boją i racjonalizując własne tchórzostwo mówią o psie, że jest „nieprzewidywalny", „szalony", „fałszywy".
poprzez 9 lat intensywnego wolontariatu (3-4 dni w tygodniu po 5-6 godzin) napatrzyłem się na psy, ale też i na ludzi, głupich, zakompleksionych, niczego się nie uczących. Często, mimo długiego stażu w wolontariacie, wciąż nie rozumiejących jak działają psy, nie wiedzących, co sprawia psiakom radość, a co sprawia stres.
ponadto tacy „eksperci" najczęściej są przekonani o własnej nieomylności i bezmyślnie strofują świeżych wolontariuszy, wpychając im do głowy brednie i idiotyzmy. Dlatego także napisałem tę książkę – aby ci nie skażeni jeszcze głupotą i arogancją poznali inny punkt widzenia i inną opinię.
Niemal każdy pies potrafi ugryźć człowieka, to tylko kwestia sytuacji, motywacji i emocji psa. Używając w książce określenia „zadziorny pies" mam w istocie na myśli psy, które gryzą łatwiej i częściej, niżeli inne.
Czasem wykazują agresję ofensywną, potrafią same doskoczyć do człowieka i wbić zęby w łydkę czy ramię, czasem gryzą, gdy wejdziecie na ich teren, czy naruszycie strefę ich osobistego komfortu. Gryzą, gdy skumulują stres, gdy się przestraszą, bo chcą, byście sobie poszli w siną dal.
Gryzą z łatwością i mocno, bo się boją albo nauczyły się, iż agresja to uniwersalny klucz do pozbycia się sytuacji stresowej wywołanej głupim zachowaniem człowieka. Gryzą, bo uznały, iż słabsze sygnały zawodzą i dopiero ugryzienie spowoduje rezultat, który chciały osiągnąć.
Gryzą, bo wskutek ludzkiej bezmyślności i niewiedzy dowiedziały się, iż gryzienie to jedyny sygnał zrozumiały dla człowieka. Aby odwrócić tę sytuację i sprawić, aby psiak znowu postrzegał ludzi pozytywnie i przestał używać zębów tak chętnie i powszechnie, zawsze niezbędna jest ludzka praca.
zwykle to nie jest trywialne zadanie - niestety o dużo łatwiejsze jest doprowadzenie psa do zachowań agresywnych, niżeli oduczenie go gryzienia. Jeżeli pies ugryzł człowieka choć raz, będzie mu łatwiej przełamać barierę agresywnego zachowania po raz drugi, trzeci itd.
Jeśli gryzł wielokrotnie i dawało to mu ulgę, inicjuje traktować gryzienie jako środek do celu. Ugryzienie przyniosło psu korzyść – człowiek przestał mu dokuczać, przestał zabierać jedzenie czy zabawkę, uciekł z miejsca, z którego pies chciał go wygonić.
W ten sposób psy uczą się gryźć. I naprawdę trudno ich tego oduczyć.
Opinie i recenzje użytkowników
Dodaj opinie lub recenzję dla Psy są dla ludzi, a ludzie dla psów, czyli jak pracować z psami w schronisku. Twój komentarz zostanie wyświetlony po moderacji.